3 czerwca 2018

Elementals. Proroctwo cieni - Michelle Madow



Mitologia, moce, magia, przygoda… Brzmi dobrze? No właśnie.


            Nicole przeprowadza się i trafia do nowej szkoły. Tam zostaje skierowana do klasy, która okazuje się nie tak zwyczajną. Okazuje się bowiem, że Nicole nie jest normalną dziewczyną i odtąd jej życie diametralnie się zmieni. Będzie musiała zmierzyć się z przepowiednią, w której ona i jej nowi przyjaciele mają ogromne znaczenie. Moc żywiołów, wyprawa, magiczne istoty. To wszystko składa się na pierwszy tom serii.
         Przyglądając się opisowi fabuły można pomyśleć, że czeka nas niezwykła przygoda. Takie połączenie Percy’ego Jacksona z Harrym Potterem. I rzeczywiście. Pomysł na fabułę jest naprawdę zachęcający i ciekawy. Jeśli natomiast mielibyśmy skupić się na realizacji, to ciśnie mi się na usta tylko jedno stwierdzenie – totalna porażka. Wszystko tu jest złe. Zaczynając od języka, po akcję i postacie.
Po pierwsze. Tempo.
Nicole trafia do nowej klasy i w tym momencie dowiaduje się, że istnieją czarownicy i czarownice. I jak reaguje? Może i się zdziwiła troszeczkę, ale nic poza tym. Parę chwil później otrzymuje od nauczyciela przepowiednię, używa mocy i jest to dla niej zupełnie normalne. Następnie wyrusza w drogę z grupą znajomych właściwie kilka dni od rozpoczęcia całej tej historii. Wszystko dzieje się tak szybko i przy tym tak nielogicznie, że czytelnik nie jest w stanie wczytać się. Mam wrażenie je jest to troszkę rozbudowany plan wydarzeń opisany bardzo złym językiem…
Po drugie. Język.
Nie pozwala on czytać tej książki z przyjemnością. Jest to infantylna i lapidarna relacja na poziomie szkolnym. Brak zachęty w stylu. Dobrze zrealizowany pomysł mógłby być nawet epicką powieścią, a tutaj są to na siłę zrelacjonowane wydarzenia. Nie czuć  magii, tajemnicy i ekscytacji, której moglibyśmy się spodziewać. Jest po prostu pusto i zwyczajnie źle.
Po trzecie. Postacie.
Bohaterowie są zupełnie płascy. Bez charakteru, bez osobowości, bez niczego. Relacje zupełnie nie wciągające. Pojawia się tu ulubiony przez wielu czytelników trójkąt miłosny, który jest bezsensowny i brak w nim emocji. Zresztą – całość książki to ok tydzień, a w tym czasie główna bohaterka już umiejscowiła się jako tak trzecia w relacji swoich znajomych.
Dodatkowym absurdem jest relacja głównej bohaterki z jej mamą. Bo o co może zapytać matka, gdy jej córka wraca pierwszego dnia z nowej szkoły? Nie o lekcje, nie o wrażenia. Ale, czy są jacyś przystojniacy! I to jest jedyne co ją interesowało. 
Po czwarte. Emocje.
Brak. Nie ma ich w ogóle. Autorka nie potrafiła napełnić nimi książki. Jedyne jakie miałam podczas lektury, to znicierpliwienie – kiedy się to skończy? Nie mam w zwyczaju odkładać książek bez ich zakończenia. Tym bardziej, że ciekawy się okazał temat mocy energii i kolorów. Ciągle chciałam dać szansę tej historii licząc na to, ze zakończenie zrekompensuje choć trochę tę męczarnię. Ale nie udao się. Zakończenie jest tak samo słabe jak cała książka i absolutnie nie mam ochoty sięgnąć po kolejne tomy.
Mam wrażenie, ze gdyby za tę fabułę wziął się inny autor, mogłoby to być całkiem przyjemne doświadczenie, ale w tej realizacji tematu – nie polecam tej książki zdecydowanie.
Dlaczego trzy gwiazdki? Właśnie za ten pomysł, który ma potencjał i na potencjale się skończyło.

Wydawnictwo Kobiece – Young, Białystok 2018, str. 286
Ocena
3/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz